niedziela, 30 listopada 2008

o rybakach....

W ten weekend pojechałem z Vivi na dwa dni do malutkiej górskiej miejscowości Xing Ping. Jest ona łożona wśród wysokich stożkowatych gór na rzeką. Początkowo mieszkali tam głównie rybacy łowiący ryby na swoich łódkach zrobionych z bambusa, jednak wraz z rozwojem turystyki zaczęli oni zarabiać na przewożeniu turystów z jednej miejscowości do drugiej.
Naganianiem turystów zajmują się tutaj kobiety. Nie przypominają Chinek, należą raczej do jednej z wielu mniejszości etnicznych. Każda z nich posiada pocztówkę ze zdjęciem bamboo łodzi i trasą wycieczki. Potrafią za Tobą chodzić przez godzinę usiłując Cię namówić na romantyczną przejażdżkę. Obsługą łódek zajmuję się oczywiście mężczyźni.
Podczas pieszego spaceru mieliśmy okazję poznać jednego z nich. Zagadał nas i Vivi nawiązała z nim rozmowę. Niestety nie miałem zbytnio pojęcia o czym mówią. Tak nawiasem mówiąc to rozmowy Chińczyków, ze względu na ich intonację przypominają kłótnie, więc czasami czułem się dość zakłopotany. Ów nowo poznany rybak oferował nam naturalnie bamboo rafting za 30 RNB, co było dość przyzwoitą ceną. Jednak mieliśmy inne plany. Biorąc pod uwagę, że wyglądał na uczciwego i dobrego człowieka (analizując jego spojrzenie, postawę i gestykulację), zdecydowaliśmy się wziąć od niego numer, tak na wszelki wypadek.
Następnie przepłynęliśmy inną łodzią na drugą stronę rzeki do malutkiej mieściny rybackiej. Co prawda robiło się już powoli ciemno, jednak byliśmy na tyle głodni, że zdecydowaliśmy się coś zjeść. Już pod koniec naszego posiłku, kiedy to zrobiło się już całkowicie ciemno, dosiadł się do nas gospodarz. Rybak około 60-letni o złotych zębach. Po jego minie wywnioskowałem, że za chwile nas conajmniej puści z torbami. Vivi przetłumaczyła mi, że chce nam zaoferować podwiezienie do miasta za jakieś 120RNB, a jeśli nie chcemy to możemy łapać stopa nad rzeką. Czyli możemy się modlić, że akurat jakaś łódka będzie przepływała i nas weźmie za przyzwoitą ceną.
Perspektywy super, odcięci od świata w niewielkiej wiosce, z niewielką ilością pieniędzy....no to żeśmy wpadli....jednak nie przyjęliśmy oferty rybaka i poszliśmy nad rzekę łudząc się, że jakaś łódka nadpłynie i nas uratuje :-) Po około 15 minut przypłynęła mała tratwa, ale rybak tylko spojrzał na nas i zaoferował 150 RNB. Nawet tyle nie miałem przy sobie. Postanowiliśmy zadzwonić do tego nowo poznanego rybaka i poprosić o podwiezienie. Na szczęście zgodził się i po piętnastu minutach byliśmy już na tratwie. Cena 30 RNB :-)
Vivi była cała szczęśliwa, ja natomiast uznałem, że będę szczęśliwy jak moja noga stanie w mieście. Po około 10 minutach żeglowania w całkowitej ciemności, gdzie jedynym światłem była czołówka rybaka, lódź stanęła. Rybak zaczął coś mówić do Vivi. Pomyślałem, że zaraz nam wywali ze 200 RNB. Super, środek jeziora, noc a my zdani na nowo poznanego rybaka. No to się wpierd... pomyślałem. Vivi przetłumaczyła mi, że rybak pytał czy możemy zapłacić 40 RNB. Kiwnąłem głową, bo i tak nie mieliśmy wyboru. Nie wiem o czym oni tyle czasu rozmawiali. Na szczęście Vivi była wobec niego bardzo sympatyczna i to pewnie też nas dzisiejszego wieczoru uratowało. Potem łódź jeszcze raz stanęła.....i znowu zaczęli rozmawiać w niezrozumiałym dla mnie języku. Na szczęscie rybak pytał się tylko o nasze jutrzejsze plany. Powiedziałem, że jak dopłyniemy to porozmawiamy :-) Już miałem dosyć, w dodatku wiało i było strasznie zimno, a my oczywiście t-shirty i kurtki. Eh gdzie my mieliśmy głowy....
Wreszcie dopłynęliśmy :-)))) Rybak jeszcze pokazał nam jak dotrzeć na Górę Japończyka, wziął umówione 40 RNB, podaliśmy sobie ręce i poszedł z powrotem do łodzi.
Okazał się uczciwym człowiekiem, bo 40 RNB w takiej sytuacji to naprawdę niska cena w porównaniu do 120 i 150 RNB oferowanych nam wcześniej. I co więcej, wiedział od innych rybaków ile nam zaproponowano. Jeszcze raz mogłem się przekonać, że uczciwość i jakość człowieka da się wyczytać po oczach. Wiem wiem, to jest naiwne i ryzykowne, ale w tej części świata, jeśli się nie zna języka, jest to wręcz konieczne :-)))

1 komentarz:

Christine pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.