Dla wielu z Was moja decyzja mogła wydawać się czymś niesamowitym, rzuceniem się na głęboką wodę. Czymś co spoglądając z zewnątrz wydawałoby się spontanicznym szaleństwem. A przecież w oczach większości z Was jestem spokojnym introwertykiem, który 10 razy przemyśli każdą swoją decyzję zanim ją podejmie. Tak też ja siebie widzę.
W ciągu tych paru miesięcy miałem wiele okazji do refleksji nad swoim życiem i powodami, dla których wybrałem się w samotną podróż na drugi koniec świata bez szczegółowego planu i doświadczenia.
To z pewnością nie była decyzja podjęta pod wpływem chwili. Nie była to też ucieczka. W momencie podejmowania jej moja sytuacja w różnych obszarach była ustabilizowana. Ponad dwa tygodnie rozmyślałem. Zapytajcie Justy i Dawida, mieszkaliśmy wtedy razem i oni towarzyszyli mi w rozważaniu moich dylematów. W końcu oznajmiłem rodzicom: "Mamo, Tato biorę urlop dziekański i wyjeżdżam do Azji". Byłem w stanie podróż sfinansować sobie samemu, więc nie było to pytanie o pozwolenie, ale stwierdzenie faktu. Nie bardzo im się podobało, że przerywam studia, ale jakoś to zaakceptowali i wspierali mnie pomysłami i radą. Dopiero później uświadomiłem im, że jadę samemu, bez szczegółowego planu. Tego już przeboleć nie mogli. Zresztą nie dziwię się. Muszę szczerze przyznać, że przed wyjazdem nie zdawałem sobie do końca sprawy w co się pakuję.
Moja podróż jest naturalną konsekwencją wydarzeń w moim życiu. Kierunek: Azja również nie jest przypadkowy.
W młodości jeździliśmy z rodzicami samochodem po Europie. Mieliśmy w bagażniku namiot, karimaty i śpiwory. Noclegi planowaliśmy w trakcie jazdy, czego rezultatem było rozbijanie namiotu po ciemku od czasu do czasu. Pamiętam naszą rozmowę tuż przed moim wyjazdem. Mama zapytała mnie: "A gdzie będziesz spał?" Odpowiedziałem jej: "Nie wiem, zobaczę na miejscu". Czym skorupka nasiąknie za młodu.... :-)
Pamiętam, że w ósmej klasie tłumaczyłem sobie National Geographic. To było parę lat przed pojawieniem się polskiej edycji. Nie było wtedy jeszcze za wielu czasopism podróżniczych. Nie czytałem wtedy książek podróżniczych, nie marzyłem o byciu podróżnikiem. Zresztą mało wtedy czytałem. Głównie rozwiązywałem zadania matematyczne, robiłem strony internetowe, bawiłem się w "hacking" i grałem w piłkę.
W wieku 15 i 17 lat wyjechałem do Anglii (na okres dwa razy po 4 tygodnie) na naukę języka. Pierwszy wyjazd był zorganizowany, jechałem z paroma Polakami, natomiast podczas drugiego nie znałem nikogo. Polaka spotkałem dopiero po 3 tygodniach. Podczas obu wyjazdów wiekszość czasu spędzałem z Azjatami. Organizowaliśmy sobie wycieczki, wspólne obiady i zabawy. Czułem się z nimi naprawdę swobodnie. Zresztą moją dziewczyną podczas drugiego wyjazdu była Japonka. Można powiedzieć, że "chodziliśmy ze sobą" ;-)
Nie chciałem spędzać czasu z Europejczykami (głównie Hiszpanami). Mówili w swoich językach, głównie pili i palili zioło. A ja przecież byłem wzorowym abstynentem. Ich model życia mi nie odpowiał, dlatego ich olałem i zaprzyjaźniłem się z Azjatami. Byłem nonkonformistą oj i to do bólu.
Koniec liceum. Wreszcie wolność. Wspólnie z Malim i Andrzejem postanowiliśmy wybrać się w naszą pierwszą w życiu samodzielną wędrówkę. Plan był następujący. Kupujemy bilety do Monachium, bierzemy plecaki, a reszta się zobaczy. Wspinaliśmy się po Alpach, jeździliśmy stopem po Austrii i uczyliśmy się (z różnym skutkiem...) na czym polega kompromis. Trzech indywidualistów na pierwszej idealistycznej wyprawie ku wolności. Studenci prawa, medycyny i stosunków międzynarodowych na AE (czyli ja :-] nie byłem jednym z tych studentów psychologii którzy Charaktery czytali już w liceum :p ).
Na drugim roku AE i pierwszym psychologii, uczęszczałem na półroczny kurs NLP organizowany przez Andrzeja Batkę. Jednym z ćwiczeń było tzw. "time line", czyli zaprogramowanie sobie przyszłości. Każdy miał opisać kim chce być za 5, 2 lata, rok 6 miesięcy, miesiąc itp. Następnie wykonywało się odpowiednie wizualizacje i procedury kinestetyczne. Napisałem na kartce, że za pół roku chciałbym poznać Chinkę, a za pięć lat prowadzić badania w Azji. Zajęcia się skończyły, kartkę gdzieś posiałem i o wszystkim zapomniałem. Mój stosunek do NLP był wtedy i nadal jest delikatnie mówiąc krytyczny. Chociaż muszę się przyznać, że w swojej pracy z ludźmi używam niektórych technik.
Pół roku później wyjechałem w lipcu do Londynu w poszukiwaniu pracy. CV miałem beznadziejne, a konkurencja spora. W którąś niedzielę wybrałem się na Camden Town. Taki wielki bazar z rzeczami dla metali, gothów, hip hopowców itd. Piłem sobie colę na ławce, kiedy nagle przeszłą obok mnie piękna Azjatka. Był upał, puszka coli jeszcze pełna, normalnie bym sobie odpuścił. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Wyrzuciłem colę, pobiegłem za nią i zagrodziłem jej drogę. Jakoś skleiłem parę zdań po angielsku i tak się poznaliśmy. Byłem w niej zakochany od pierwszego wejrzenia. Planowałem za parę dni wracać do PL, ale zmieniłem plany. Spotykaliśmy się codziennie po południu. Oglądaliśmy wystawy, spacerowaliśmy, rozmawialiśmy, robiliśmy zdjęcia. Byliśmy w sobie zakochani. Jest kilka rzeczy, których żałuję że nie zrobiłem w swoim życiu i nie potrafię sobie wybaczyć. Jedną z nich jest to, że nie miałem odwagi zadać jej jednego zasadniczego pytania...a była to jedyna osoba w moim życiu, której chciałem to pytanie zadać...A na ten czas byłoby ono tylko wyrażeniem uczuć....
Ona pojechała do siebie do Hong Kongu, a ja do Polski. Pracy nie znalazłem. Miałem dwie oferty, ale zachorowałem i wylądowałem nawet na konsultacji w szpitalu. Parę tygodni na puszkach z lidla robi swoje.
Nie wiedziałem wtedy czy to wakacyjna miłość czy nie. Przez rok pisaliśmy do siebie dzień w dzień długie maile, wysyłaliśmy sobie paczki, rozmawialiśmy przez telefon, przez skype`a. Rok później miałem do niej pojechać - nie pojechałem. Nie zgraliśmy terminów. Podróżowałem za to z plecakiem po Bałkanach z Andrzejem i Aniami.
Myślałem o wzięciu dziekanki, ale dwa warunki uniemożliwiły odwiedzenie jej. A nie byłem gotowy rzucić studiów......czy słusznie, tego do dzisiaj nie wiem....myślałem, że najpierw studia, że będzie jeszcze czas....zwyciężył rozsądek.....
Nadal się kochaliśmy, jednak już było trudniej. Z biegiem czasu uznaliśmy, że dla wspólnego dobra damy sobie spokój. Próbowałem się związać z kimś innym, wiele dziewczyn zraniłem bo nie potrafiłem zapomnieć o Cass. Myślałem, że to już jest koniec, jednak za każdym razem myliłem się. Nikt nie zwycięży z konkurencją w postaci wyidealizowanego obrazu "byłej" ukochanej. Jeśli któraś z Was to czyta, to przepraszam za ból, który wyrządziłem i za to, że nie powiedziałem Wam prawdy.
Nadeszły kolejne wakacje. Pracowałem w Anglii na pełen etat. Zarobiłem sporo pieniędzy, wystarczająco by ją odwiedzić. Jednak nie odpisała, a ja nie zaryzykowałem.
Tlumaczyłem sobie, że widocznie tak miało być, że jak skończę studia, to będzie czas. Racjonalizowałem sobie....prawda jest taka, że nigdy sobie nie wybaczyłem tego, że nie zaryzykowałem, że nie miałem odwagi. Kochałem ją, ona mnie kochała....oboje stchórzyliśmy....nie szanowałem siebie, gardziłem sobą. Chciałem o niej zapomnieć, znaleźć inną, ale....nie potrafiłem...dla mnie była ideałem to z nią chciałem spędzić resztę życia....
Raz na jakiś czas pisaliśmy do siebie. Oboje nie potrafiliśmy zapomnieć.
Minął kolejny rok akademicki. Ostatni email pół roku temu. Zdałem sesję w pierwszym podejściu, znalazłem pracę w Szkocji, zmieniałem ją kiedy mi się podobało. Jednak nie wybaczyłem sobie swojego tchórzostwa, nie szanowałem siebie i nie rozumiałem jak inni mogą szanować mnie.
Za rezygnację z marzeń zapłaciłem ogromną cenę. I tylko nieliczni wiedzą jak ogromną....
Nie chciałem wracać na stiudia, nie widziałem sensu....za rok miałbym być psychologiem...tylko co to za psycholog, który głęboko gardzi sobą....najbliższy jest mi nurt egzystencjalistyczny, gdzie osobowość psychologa ma największe znaczenie (porównując do innych szkół).
....postanowiłem, że aby żyć muszę zdobyć się na to, na co nie zdobyłem się wcześniej.
Postanowiłem ją odwiedzić, ale już nie po to, by być z nią, lecz po to by spojrzeć jej w oczy i wreszcie stać się wolnym.
Wszyscy pytali o motywy wyjazdu, więc musiałem coś wymyślić. Podpiąłem pod wyjazd moje badania magisterskie o nomadyźmie, dostałem także oficjalny patronat merytoryczny prorektora. Przygotowałem ankietę do badań i ramy teoretyczne. Pieniędzy miałem wystarczająco, w końcu całe wakacje pracowałem a także sprzedałem samochód. Raz zapytałem siebie ile byłbym skłonny zapłacić za spokój duszy....oj duuuużoooo o wiele więcej niż ta wyprawa mnie kosztuje.
Kupiłem bilet i się zaczęło ;-)
Z Cass się jednak nie spotkałem. Po kupnie biletu napisała, że nie chce się spotkać. Z chęcią utrzyma kontakt, ale spotkać się nie chce. Nie chce zmieniać swojego status quo, a boi się że nasze spotkanie nie byłoby tylko spotkaniem się na kawę. Napisałem jej bardzo ostry mail i zakończyłem znajomość. Pojechałem do HK, spędziłem tam 9 dni. Było cudownie, jej jednak nie ujrzałem mimo że mieszkaliśmy prawdopodobnie w tej samej dzielnicy....
Po dwóch miesiącach, kiedy nauczyłem się sposobu w jaki komunikują się Chińczycy, poznałem ich mentalność, wybaczyłem jej....
Jestem wolny, realizuję się, spełniam marzenia. Badam mniejszości etniczne, piszę artykuły na potrzeby fundacji i wędruję. Uczę się żyć na nowo.
Są noce, kiedy czuję się bardzo samotny i nie wiem w którą stronę iść. Są noce, kiedy jestem sam i brak mi sił. Ale jestem szczęśliwy, robię to co kocham.
Nauczyłem się podróżować także w Serbii z Malim, z Przemkiem i Gosią w Maroku i z Wojtkiem i resztą w górach polskich i czeskich. Jednak nigdy wcześniej nie podróżowałem samemu.
Jeśli dotrwaliście do końca, to chciałbym byście nie popełnili tych samych błędów co ja.
Nie rezygnujcie z marzeń, miejcie odwagę je realizować i nie łudźcie się, że jeszcze kiedyś będzie okazja....
Wybaczajcie też tym, którzy Was ranią, bo najprawdopodobniej sami cierpią, ponieważ kiedyś nie mieli odwagi spełnić swoich młodzieńczych, dorosłych marzeń.
A dla zainteresowanych polecam książkę "Alchemik" Paolo Coelho. Wiele zmieniła w moim życiu...