czwartek, 29 stycznia 2009

ta podróż jest tylko konsekwencją mojego życia

Dla wielu z Was moja decyzja mogła wydawać się czymś niesamowitym, rzuceniem się na głęboką wodę. Czymś co spoglądając z zewnątrz wydawałoby się spontanicznym szaleństwem. A przecież w oczach większości z Was jestem spokojnym introwertykiem, który 10 razy przemyśli każdą swoją decyzję zanim ją podejmie. Tak też ja siebie widzę.
W ciągu tych paru miesięcy miałem wiele okazji do refleksji nad swoim życiem i powodami, dla których wybrałem się w samotną podróż na drugi koniec świata bez szczegółowego planu i doświadczenia.
To z pewnością nie była decyzja podjęta pod wpływem chwili. Nie była to też ucieczka. W momencie podejmowania jej moja sytuacja w różnych obszarach była ustabilizowana. Ponad dwa tygodnie rozmyślałem. Zapytajcie Justy i Dawida, mieszkaliśmy wtedy razem i oni towarzyszyli mi w rozważaniu moich dylematów. W końcu oznajmiłem rodzicom: "Mamo, Tato biorę urlop dziekański i wyjeżdżam do Azji". Byłem w stanie podróż sfinansować sobie samemu, więc nie było to pytanie o pozwolenie, ale stwierdzenie faktu. Nie bardzo im się podobało, że przerywam studia, ale jakoś to zaakceptowali i wspierali mnie pomysłami i radą. Dopiero później uświadomiłem im, że jadę samemu, bez szczegółowego planu. Tego już przeboleć nie mogli. Zresztą nie dziwię się. Muszę szczerze przyznać, że przed wyjazdem nie zdawałem sobie do końca sprawy w co się pakuję.
Moja podróż jest naturalną konsekwencją wydarzeń w moim życiu. Kierunek: Azja również nie jest przypadkowy.
W młodości jeździliśmy z rodzicami samochodem po Europie. Mieliśmy w bagażniku namiot, karimaty i śpiwory. Noclegi planowaliśmy w trakcie jazdy, czego rezultatem było rozbijanie namiotu po ciemku od czasu do czasu. Pamiętam naszą rozmowę tuż przed moim wyjazdem. Mama zapytała mnie: "A gdzie będziesz spał?" Odpowiedziałem jej: "Nie wiem, zobaczę na miejscu". Czym skorupka nasiąknie za młodu.... :-)
Pamiętam, że w ósmej klasie tłumaczyłem sobie National Geographic. To było parę lat przed pojawieniem się polskiej edycji. Nie było wtedy jeszcze za wielu czasopism podróżniczych. Nie czytałem wtedy książek podróżniczych, nie marzyłem o byciu podróżnikiem. Zresztą mało wtedy czytałem. Głównie rozwiązywałem zadania matematyczne, robiłem strony internetowe, bawiłem się w "hacking" i grałem w piłkę.
W wieku 15 i 17 lat wyjechałem do Anglii (na okres dwa razy po 4 tygodnie) na naukę języka. Pierwszy wyjazd był zorganizowany, jechałem z paroma Polakami, natomiast podczas drugiego nie znałem nikogo. Polaka spotkałem dopiero po 3 tygodniach. Podczas obu wyjazdów wiekszość czasu spędzałem z Azjatami. Organizowaliśmy sobie wycieczki, wspólne obiady i zabawy. Czułem się z nimi naprawdę swobodnie. Zresztą moją dziewczyną podczas drugiego wyjazdu była Japonka. Można powiedzieć, że "chodziliśmy ze sobą" ;-)
Nie chciałem spędzać czasu z Europejczykami (głównie Hiszpanami). Mówili w swoich językach, głównie pili i palili zioło. A ja przecież byłem wzorowym abstynentem. Ich model życia mi nie odpowiał, dlatego ich olałem i zaprzyjaźniłem się z Azjatami. Byłem nonkonformistą oj i to do bólu.
Koniec liceum. Wreszcie wolność. Wspólnie z Malim i Andrzejem postanowiliśmy wybrać się w naszą pierwszą w życiu samodzielną wędrówkę. Plan był następujący. Kupujemy bilety do Monachium, bierzemy plecaki, a reszta się zobaczy. Wspinaliśmy się po Alpach, jeździliśmy stopem po Austrii i uczyliśmy się (z różnym skutkiem...) na czym polega kompromis. Trzech indywidualistów na pierwszej idealistycznej wyprawie ku wolności. Studenci prawa, medycyny i stosunków międzynarodowych na AE (czyli ja :-] nie byłem jednym z tych studentów psychologii którzy Charaktery czytali już w liceum :p ).
Na drugim roku AE i pierwszym psychologii, uczęszczałem na półroczny kurs NLP organizowany przez Andrzeja Batkę. Jednym z ćwiczeń było tzw. "time line", czyli zaprogramowanie sobie przyszłości. Każdy miał opisać kim chce być za 5, 2 lata, rok 6 miesięcy, miesiąc itp. Następnie wykonywało się odpowiednie wizualizacje i procedury kinestetyczne. Napisałem na kartce, że za pół roku chciałbym poznać Chinkę, a za pięć lat prowadzić badania w Azji. Zajęcia się skończyły, kartkę gdzieś posiałem i o wszystkim zapomniałem. Mój stosunek do NLP był wtedy i nadal jest delikatnie mówiąc krytyczny. Chociaż muszę się przyznać, że w swojej pracy z ludźmi używam niektórych technik.

Pół roku później wyjechałem w lipcu do Londynu w poszukiwaniu pracy. CV miałem beznadziejne, a konkurencja spora. W którąś niedzielę wybrałem się na Camden Town. Taki wielki bazar z rzeczami dla metali, gothów, hip hopowców itd. Piłem sobie colę na ławce, kiedy nagle przeszłą obok mnie piękna Azjatka. Był upał, puszka coli jeszcze pełna, normalnie bym sobie odpuścił. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Wyrzuciłem colę, pobiegłem za nią i zagrodziłem jej drogę. Jakoś skleiłem parę zdań po angielsku i tak się poznaliśmy. Byłem w niej zakochany od pierwszego wejrzenia. Planowałem za parę dni wracać do PL, ale zmieniłem plany. Spotykaliśmy się codziennie po południu. Oglądaliśmy wystawy, spacerowaliśmy, rozmawialiśmy, robiliśmy zdjęcia. Byliśmy w sobie zakochani. Jest kilka rzeczy, których żałuję że nie zrobiłem w swoim życiu i nie potrafię sobie wybaczyć. Jedną z nich jest to, że nie miałem odwagi zadać jej jednego zasadniczego pytania...a była to jedyna osoba w moim życiu, której chciałem to pytanie zadać...A na ten czas byłoby ono tylko wyrażeniem uczuć....
Ona pojechała do siebie do Hong Kongu, a ja do Polski. Pracy nie znalazłem. Miałem dwie oferty, ale zachorowałem i wylądowałem nawet na konsultacji w szpitalu. Parę tygodni na puszkach z lidla robi swoje.
Nie wiedziałem wtedy czy to wakacyjna miłość czy nie. Przez rok pisaliśmy do siebie dzień w dzień długie maile, wysyłaliśmy sobie paczki, rozmawialiśmy przez telefon, przez skype`a. Rok później miałem do niej pojechać - nie pojechałem. Nie zgraliśmy terminów. Podróżowałem za to z plecakiem po Bałkanach z Andrzejem i Aniami.
Myślałem o wzięciu dziekanki, ale dwa warunki uniemożliwiły odwiedzenie jej. A nie byłem gotowy rzucić studiów......czy słusznie, tego do dzisiaj nie wiem....myślałem, że najpierw studia, że będzie jeszcze czas....zwyciężył rozsądek.....
Nadal się kochaliśmy, jednak już było trudniej. Z biegiem czasu uznaliśmy, że dla wspólnego dobra damy sobie spokój. Próbowałem się związać z kimś innym, wiele dziewczyn zraniłem bo nie potrafiłem zapomnieć o Cass. Myślałem, że to już jest koniec, jednak za każdym razem myliłem się. Nikt nie zwycięży z konkurencją w postaci wyidealizowanego obrazu "byłej" ukochanej. Jeśli któraś z Was to czyta, to przepraszam za ból, który wyrządziłem i za to, że nie powiedziałem Wam prawdy.
Nadeszły kolejne wakacje. Pracowałem w Anglii na pełen etat. Zarobiłem sporo pieniędzy, wystarczająco by ją odwiedzić. Jednak nie odpisała, a ja nie zaryzykowałem.
Tlumaczyłem sobie, że widocznie tak miało być, że jak skończę studia, to będzie czas. Racjonalizowałem sobie....prawda jest taka, że nigdy sobie nie wybaczyłem tego, że nie zaryzykowałem, że nie miałem odwagi. Kochałem ją, ona mnie kochała....oboje stchórzyliśmy....nie szanowałem siebie, gardziłem sobą. Chciałem o niej zapomnieć, znaleźć inną, ale....nie potrafiłem...dla mnie była ideałem to z nią chciałem spędzić resztę życia....
Raz na jakiś czas pisaliśmy do siebie. Oboje nie potrafiliśmy zapomnieć.
Minął kolejny rok akademicki. Ostatni email pół roku temu. Zdałem sesję w pierwszym podejściu, znalazłem pracę w Szkocji, zmieniałem ją kiedy mi się podobało. Jednak nie wybaczyłem sobie swojego tchórzostwa, nie szanowałem siebie i nie rozumiałem jak inni mogą szanować mnie.
Za rezygnację z marzeń zapłaciłem ogromną cenę. I tylko nieliczni wiedzą jak ogromną....
Nie chciałem wracać na stiudia, nie widziałem sensu....za rok miałbym być psychologiem...tylko co to za psycholog, który głęboko gardzi sobą....najbliższy jest mi nurt egzystencjalistyczny, gdzie osobowość psychologa ma największe znaczenie (porównując do innych szkół).
....postanowiłem, że aby żyć muszę zdobyć się na to, na co nie zdobyłem się wcześniej.
Postanowiłem ją odwiedzić, ale już nie po to, by być z nią, lecz po to by spojrzeć jej w oczy i wreszcie stać się wolnym.
Wszyscy pytali o motywy wyjazdu, więc musiałem coś wymyślić. Podpiąłem pod wyjazd moje badania magisterskie o nomadyźmie, dostałem także oficjalny patronat merytoryczny prorektora. Przygotowałem ankietę do badań i ramy teoretyczne. Pieniędzy miałem wystarczająco, w końcu całe wakacje pracowałem a także sprzedałem samochód. Raz zapytałem siebie ile byłbym skłonny zapłacić za spokój duszy....oj duuuużoooo o wiele więcej niż ta wyprawa mnie kosztuje.
Kupiłem bilet i się zaczęło ;-)
Z Cass się jednak nie spotkałem. Po kupnie biletu napisała, że nie chce się spotkać. Z chęcią utrzyma kontakt, ale spotkać się nie chce. Nie chce zmieniać swojego status quo, a boi się że nasze spotkanie nie byłoby tylko spotkaniem się na kawę. Napisałem jej bardzo ostry mail i zakończyłem znajomość. Pojechałem do HK, spędziłem tam 9 dni. Było cudownie, jej jednak nie ujrzałem mimo że mieszkaliśmy prawdopodobnie w tej samej dzielnicy....
Po dwóch miesiącach, kiedy nauczyłem się sposobu w jaki komunikują się Chińczycy, poznałem ich mentalność, wybaczyłem jej....
Jestem wolny, realizuję się, spełniam marzenia. Badam mniejszości etniczne, piszę artykuły na potrzeby fundacji i wędruję. Uczę się żyć na nowo.
Są noce, kiedy czuję się bardzo samotny i nie wiem w którą stronę iść. Są noce, kiedy jestem sam i brak mi sił. Ale jestem szczęśliwy, robię to co kocham.
Nauczyłem się podróżować także w Serbii z Malim, z Przemkiem i Gosią w Maroku i z Wojtkiem i resztą w górach polskich i czeskich. Jednak nigdy wcześniej nie podróżowałem samemu.

Jeśli dotrwaliście do końca, to chciałbym byście nie popełnili tych samych błędów co ja.
Nie rezygnujcie z marzeń, miejcie odwagę je realizować i nie łudźcie się, że jeszcze kiedyś będzie okazja....
Wybaczajcie też tym, którzy Was ranią, bo najprawdopodobniej sami cierpią, ponieważ kiedyś nie mieli odwagi spełnić swoich młodzieńczych, dorosłych marzeń.
A dla zainteresowanych polecam książkę "Alchemik" Paolo Coelho. Wiele zmieniła w moim życiu...

11 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Jaki osobisty zapis...
Ale jedno nie daje mi spokoju...może dlatego że każdy ma inne podejście i charakter...a mianowicie:
-skoro już tam byłeś to why za wszelką cenę nie chciałeś jej spotkać (pomimo tego że ona napisała że nie chce)? Może nie podała Ci nigdy adresu...ale dałoby się coś wymyślić...np. może mają coś w stylu książki adresowo-telefonicznej, pewnie znałeś jej upodobania, wiedziałeś gdzie możesz ją spotkać, co robi...
Gdyby był na Twoim miejscu (i tylko tak to traktuj) zrobiłbym wszystko żeby ją zobaczyć, mimo tego co mówiła...w głębi serca na pewno też chciała się spotkać (znając kobiety jako takie, jako ludzi), a jeśli nie...to zmusiłbyś ją żeby powiedziała Ci to wprost...
To trochę tak jakbyś pojechał do Paryża i nie widział Wieży Eifla...
Swoją drogą...nadal masz do HK w miarę blisko (bliżej niż z Polski za rok, 2 lata, 5 lat, całe życie)... Na Twoim miejscu bym tam wrócił i ją odszukał...może brzmi to jak komedia romantyczna...ale czy nie to jest sensem życia...miłość? Łatwo mi to mówić, co zrobiłbym na Twoim miejscu (i nie miej do mnie żalu, pretensji)...bo mnie ta sytuacja nie dotyczy, ale próbuję sobie to wyobrazić...
Jak już cytujesz Coelho...to ma on równie dobrą książkę do Alchemika, tylko że o miłości "Na brzegu rzeki Piedry...", jest tam wiele fajnych i pasujących do tej sytuacji fragmentów i zacytuję Ci jeden z nich: "Miłość jest jak tama. Jeśli pozwolisz, aby przez szczelinę sączyła się strużka wody, to w końcu rozsadza ona mury i nadchodzi taka chwila, w której nie zdołasz opanować żywiołu. A kiedy mury runą, miłość zawładnie wszystkim. I nie ma wtedy sensu zastanawiać się, co jest możliwe, a co nie, i czy zdołamy zatrzymać przy sobie ukochaną osobę. Kochać - to utracić panowanie nad sobą. (...) Uważaj na szczelinę w tamie. Kiedy się pojawi, już nic na tym świecie nie zdoła jej zasklepić."

Ozi

Anonimowy pisze...

"...... usiadłam i płakałam".I pisze Coelho jeszcze tak:"A więc idź i rozwiej resztki wątpliwości - I albo wracaj do świata,albo do... . Ale pamiętaj o jednym - musisz być całym sercem tam, gdzie postanowisz zostać.
Jak rozdarte królestwo nie potrafi odeprzeć ataków wroga,tak i rozdarty człowiek nie może życiu stawić godnie czoła." I jak mniemam ty swoje wątpliwości już rozwiałeś.Ale już tak na pewno na pewno?

Mati pisze...

Kiedyś miałem jej adres, ale był czas kiedy chciałem o niej zapomnieć i pousuwałem wszystko co z nią związane...w tym adres
Kiedy pisze, żepradopodobnie byliśmy w tej samej dzielnicy nie mam na myśli czegoś w rodzaju bajkowego, jeżyc...w tamtej dzielnicy mieszka z milion ludzi....
Ale był też inny powód, dla którego jej nie szukałem....Nie wiem czy potrafiłbym ją wtedy szanować przez to że nie starczyło jej odwagi by się spotkać na swoim terenie.

Mati pisze...

Jest jeszcze jedna kwestia, o której podczas pisania komentarzy zapomnieliśmy. Ona jest Chinką, nie Europejką. Spoglądamy i interpretujemy tą sytuację z naszego świata, świata Romea i Julii, Tristana i Izoldy, Coelha itd.
Jej świat wyrażania uczuć i myśli jest jakościowo odmienny od naszego.
Widziałem Europejczyków pozostawionych bez słowa przez chińskich partnerów. Bez "europejskiego słowa", bo chińczycy komunikowali odejście, ale inaczej niż my.
Ponad dwa miesiące zajęło mi poznanie tego sposobu komunikacji i zrozumienie go. Dopiero po jego zrozumieniu wybaczyłem jej. Wierzę, że odpowiedziała właściwie ale wg jej świata, nie naszego.

Mati pisze...

Ozi, zgadzam się, że miłość jest sensem życia, ale do świata i bliźnich. Czyniąc miłość do konkretnej osoby sensem życia zniewalamy siebie i ją. Chcielibyśmy ją bowiem mieć na własnośc i nieświadomie ucinamy jej skrzydła by nam nie uciekła.
Prawdziwa miłość wg mnie polega na pozwoleniu drugiej osobie na bycie wolnym i zaakceptowanie jej szczęścia i drogi jakakolwiek by nie była.

Mati pisze...

Ktokolwiek,

Uczono nas w szkołach, szczególnie w mat-fizach, z których się oboje wywodzimy, o dualiźmie. Dawali przykłady dnia i nocy, zła i dobra, miłości i nienawiści, zwycięstwa i porażki, boga i szatana, ciała i duszy...przewodził w tym Kartezjusz ze swoim iloczynem kartezjańskim i równaniem y=ax+b.
Podobnie z fizyką Newtonowską.

Nikt nam jednak nie powiedział, że jest to tylko jeden ze sposobów postrzegania świata. Nikt nas nienauczył innego. Relatywizm był potępiany przez wielu nauczycieli. Prawidłowa jest jedna interpretacja wiersza, jest jeden klucz odpowiedzi na maturze. Przywódca Katolików Benedykt XVI powiedział swoim wiernym wprost: relatywizm jest czymś złym.

Pytanie czy rozwiałem swoje wątpliwości pochodzi właśnie z powyższego sposobu postrzegania rzeczywistości. I nie potrafię na nie odpowiedzieć.
Świat duchowy, świat uczuć ni jak się ma do logiki, Kartezjusza, czy fizyki Newtona. Przypomina bardziej fizykę Einsteinowską.
Nie potrafię werbalnie odpowiedzieć na Twoje pytanie.
W Polsce mamy 3 czasy, przeszły, teraźniejszy i przyszły. I tak też widzimy świat.
A psychologicznie (a może i duchowo) żyjemy w tych trzech czasach jednocześnie.

Wiem masło maślane :-) Może ktoś to zrozumie...
Podsumowywując wierzę, że postępuję właściwie :-)

Anonimowy pisze...

Kurczę...tu się z Tobą nie zgodzę...miłość do konkretnej osoby jeśli jest wzajemna, właśnie nas uskrzydla i pozwala nam żyć a nie je ucina i zniewala (chociaż zniewala też ale w pozytywnym sensie). Ta wolność obustronna może realizować się w związku, jeśli trafiło się na właściwą osobę :)
A relatywizm jak wiadomo jest schematem, uproszczeniem. Ma nam pokazywać świat prostszym, co jest czarne i co białe. Jest idealnym sposobem patrzenia w sytuacjach dla nas neutralnych lub trudnych. Ale jeśli nam na czymś zależy powinniśmy to wartościować i widzieć inne odcienie...

Ozi

Anonimowy pisze...

A co do Chinki...piszesz że to inna kultura, inne wyrażanie uczuć...mnie to nie przekonuje...:P
Sam przecież mówiłeś że po Azjatach też da się wyczytać (z oczu) jakie mają wobec Ciebie plany, to uniwersalny system...czy chcą Ci zrobić krzywdę czy mają pokojowe podejście...
To przecież kobieta mimo wszystko, a one mają swój świat, swoje spojrzenie na rzeczywistość, moim zdaniem jest bardziej KOBIETĄ niż AZJATKĄ...

Ozi

Mati pisze...

Masz rację Ozi pisząc, że miłość wzajemna na uskrzydla :-) Pisałem o sytuacji, kiedy ktoś czyni miłość do konkretnej osoby sensem życia, a to jest zupełnie coś innego od tego co o czym Ty piszesz (drodzy psycholodzy wbrew pozorom nie projektowałem a teraz nie stosuje zaprzeczenia :p ).

Również uważam, że spojrzenie człowieka jest uniwersalne. W końcu wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej glini i posiadamy takie same zmysły i emocje (co nie jest do końca prawdą, ale przyjmijmy na chwilę, że tak jest).
Schody zaczynają się wtedy, kiedy pragniemy nasze uczucia zwerbalizować. I tu się pojawiają różnice kulturowe. Nie mówiąc już o dylemacie czy język ma decydujący wpływ na naszą świadomość i percepcję (dla przykładu Eskimos ma około 20 nazw na kolor biały i je odróżnia, a my co najwyżej parę a więcej nie odróżniamy).

Spogląda na mnie kobieta, ale mówi do mnie Azjatka :-)

Christine pisze...

niezbadane są drogi podróżników. I nie da się przewidzieć czy będzie to podróż duszy czy też zwykła wycieczka. Ciekawa historia i jeszcze ciekawsza relacja. życzę powodzenia!

Anonimowy pisze...

Ciekawa jestem do kogo tak naprawdę piszesz to wszystko. Do znajomych, do świata, do siebie? Do nikogo? Dla samego pisania? Dlaczego? Te refleksje są bardzo osobiste i z jednej strony mam do Ciebie ogromny szacunek, że z taką szczerością o sobie mówisz, z drugiej strony dochodzę do wniosku że ja chyba bym nie potrafiła.. kiedyś trzymaliśmy pamiętniki zamknięte na kłódkę w szufladach, dziś, publikując, wysyłamy je do wszystkich ludzi na świecie...